In the interest of your safety – uważaj na nadjeżdżający pociąg

with Brak komentarzy

In the interest of your safety…

 

 

Stoję w metrze, czekam na mój pociąg. Muszę uważać, bo District line i Hammersmith odjeżdżają z tej samej platformy. Jak się zagapię, to wyląduję nie wiadomo gdzie. W najlepszym wypadku ratowałaby mnie przesiadka na Liverpool Street station, jeśli połapałabym się na czas. Taki train-jumpping to rozrywka średnia. Wolałąbym tego uniknąć. Ale nie o tym miało być.

 

Stoję tak i czekam. Widzę dziewczynę pochłoniętą lekturą. Obok starszy pan przegląda gazetę. Kawałek dalej grupka Azjatów nad czymś dyskutuje. W ciemnej, podziemnej atmosferze od twarzy przemierzających miasto londyńczyków i turystów odbija się blask ekraników smartphon’ów. Zastanawiam się, w co się wpatrują, bo zasięg pod ziemią średni.

 

W szatni przysłuchuję się luźnej rozmowie koleżanek narzekających na długie godziny pracy i ciągły brak czasu. Jedna skarży się na słabą formę, druga na marną płacę po trzech latach wciąż na najniższym stanowisku w restauracji. Kiedy ją tak pytam czego by potrzebowała żeby przejść z “wynieś, przynieś, pozamiataj” na kelnerkę bez mrugnięcia okiem odpowiada “lepiej mówić po angielsku”. Nie brak jej zdolności ani pewności siebie, ale trzy lata minęły a język się nie podszkolił. I ciągle winny ten brak czasu. I nie ma znaczenia czy dotyczy to zastanowienia się nad przyczynami, planami czy listą obecnych zadań. Zawsze jest go za mało.

 

Zawsze to samo!

 

No cóż, mi się ten czas też nie mnoży. Jakoś też nie chce się rozciągnąć, pomimo usilnych starań. A jakby tak zatrzymać się na moment i zamiast gapić w ekranik zastanowić? Co mogłoby z tego wyniknąć? Może te minuty i kwadranse można by wykorzystać do przyjrzenia się kilku przydatnym zdaniom? Można by je przećwiczyć w pracy, po pracy, w drodze z pracy?

 

Tak na tym peronie rozmyślam i aż trochę dymię. Żeby nie marnować własnego czasu wkładam moje czerwone słuchawki w uszy i wsłuchuję się w podcast. Lubię podcast’y. Ten ma kilka minut. Opowiada o tym jak w cztery minuty przygotować się na produktywny dzień.

 

Cztery minuty. Tyle ponoć wystarczy, żeby się zorganizować.

 

Przyjeżdża mój pociąg. W wagonie, trzymając się drążka, bo ciasno jak to w godzinach szczytu, obserwuję pasażerów wpatrzonych w smartphon’y. Pląsają palcami po tafli smartphon’ów. Zanurzeni w Candy Crush Saga. Przyznaję – zerkam współpasażerom przez ramię.

 

Przemierzając Londyn ze wschodu na południe zastanawiam się czy oni wiedzą o tych czterech minutach na super produktywność? Zastanawiam się czy koleżanka to-be-waitress o tym wie, że kilka minut dziennie wystarczyłoby jej, aby pokonać ten próg?

 

Wystarczyłoby cztery minuty, żeby przygotować sobie mini-lekcję do przesłuchania w drodze i kilka zdań na kartce w kieszeni. Tam i z powrotem. Round trip. W mega skupieniu. I zrobione.

 

 

To takie moje przemyślenia na temat wykorzystania czasu bez pustych przebiegów. 

 

Narzekasz czasem na brak czasu na naukę? Znalazłabyś tu i ówdzie 4 minuty?